Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

kamerdyner i powiedział mu, że pan dziś rano na kilka dni wyjechał do Kamieńca. Z Zienpola do Kamieńca było jeszcze czterdzieście kilka wiorst, z przyjemnością więc przyjął Władysław propozycję starego sługi, który go namawiał, by kazał konie popaść i sam coś przekąsił i wypoczął.
Dwór w Zienpolu i jego otoczenie miały w swej powierzchowności coś dziwnie poważnego, coś uroczystego prawie; przejeżdżający obok, spoglądając na ten poważny, długi, o dwu bocznych pawilonach budynek, na te dachy kryte od starości zczerniałą dachówką, na te olbrzymie drzewa rozciągającego się wkoło parku — musiał koniecznie w duchu się pytać: Kto jest właścicielem tej starożytnej siedziby? Jak ten właściciel wygląda? Co za zacz jest?
Władysław lubił bardzo dom zienpolski, lubił go dla tego może że lubił, raczej kochał prawie jego właściciela. Gdy znalazł się teraz w tych obszernych, z poważną surowością dawnych czasów urządzonych pokojach, stanął mu natychmiast w pamięci sam Walerjan; przypomniał dokładnie, jakie ich stosunki łączyły, i żal mu się zrobiło, że nie zastał go teraz w domu, że stracił sposobność przepędzenia z nim kilka dni sam na sam, jak to sobie układał, na potocznej gawędzie i poważniejszych rozmowach.
Dziwna sympatja wiązała tych dwóch dziś napozór tak różnych od siebie ludzi; wszyscy się jej dziwili i wytłómaczyć jej sobie nie mogli — Władysław, młody wartogłów, hulaka, sportsmen i pędziwiatr, był w serdecznej zażyłości, w najszczerszej przyjaźni z Walerjanem Zienwiczem, człowiekiem o całe dziesięć lat od niego starszym, doskonałym gospodarzem, człowiekiem rachunko-