Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

i ówdzie kominem lokomobili, ziejącym czarnemi kłębami dymu.
Czar jakiś wspomnień historycznych, tradycji rycerskiej unosił się nad równiną tą, zlaną tylekrotnie krwią bohaterską i na jej widok w umyśle Władysława zrodziły się dziwne myśli, przypominał sobie wiele to razy rycerstwo polskie swą mężną piersią odpierało tu nawałę azjatycką; wiele krwi szlachetnej wsiąkło w tę czarną tłustą ziemię, wiele szabel poszczerbionych w niej po dziś dzień spoczywa… I zdawało mu się, że widzi potężne chorągwie pancerne z szumem skrzydeł husarskich, z szelestem jedwabnych proporców, pędzące jak huragan, łamiące przed sobą niezmierzone okiem zastępy, druzgoczące potęgę Islamu.
Łagodne dotknięcie ręki Hrynia wyrwało go z tego upojenia.
— Jedźmy panie! — prosił milczący zazwyczaj woźnica — noc się robi, będzie bardzo ciemno, księżyca z wieczora nie widać.
Przetarł oczy, westchnął i szepnął z cicha: — Sen… Sen rozwiany raz na zawsze, bezpowrotnie! — i ruszył dalej. W Nizinie słońce mu zaszło zupełnie, a na „trójkącie“, koło karczmy tę nazwę noszącej, o pięć wiorst od miasta odległej, zrobiło się tak ciemno, że nic prawie nie widział przed sobą, zwolnił więc koniom i jechał lekkim truchcikiem…
Minął wreszcie cmentarz, na prawo zostały mu białe mury „turmy“ i wózek wtoczył się na bruk, przejeżdżał teraz przez „polskie folwarki“ ku nowemu mostowi.
Z wyniosłości tej widział całe miasto jak na dłoni. Wśród czarnej nocy jaskrawo odbijały się