— Otóż nie wiesz! Prawda, że poszedł do Holego, ale go tam nie ma, bo oni obaj, zabrawszy jeszcze starego Sępa, pojechali do Zielonej. Dziś Eustachego imieniny, wrócą dopiero nad ranem… Możesz więc przyjść na kolację. Liczę na ciebie i do widzenia!
— Zobaczę — odrzekł mu Władysław.
Ignacy podał mu rękę na pożegnanie i wyszedł natychmiast. Zaraz po wyjściu Ursyńskiego wcisnął się znowu do pokoju Mechel.
— Jaki to umny człowiek ten pan Ignac — mówił konfidencjonalnie żyd. Taki umny, co aż strach. Nikt tak „dzieła“ nie rozbierze, jak on i wszędzie sobie da radę… Nasze żydki bardzo na niego odkazują i rajpolskie i zalesieckie mają na niego ispołnitelny listy[1]… To i co z tego, on do sprzedaży nie dopuści.. Naznaczą na ten dzień, on sobie żartuje, przychodzi naznaczony dzień, a on z bumagą[2] się jawi i powiada Sudiebnemu prystawu: Astanawitie prodażu po takoj to a takoj priczinie[3]. A jaśnie pan wie, co on wszystko przez te… żenszczyny[4] robi. Jemu wszystko jedno: Licharowa, Farcucowa, Olgina, on ich wszystkie zna, a jak ma dzieło, to do nich i one za nim proszą i zawsze zrobią.
— Cóż żydki na to? — zapytał Władysław.