naporem żydowskich wierzycieli, choć długów tych masz po same uszy, choć wkrótce zaczniesz wieść Ursynowski żywot..
Nie dokończył mówić, bo w tejże chwili w bramę hotelu wpadła jak bomba bryczka zaprzężona w poręcz czterma stepowymi mierzynami, na szyjach wszystkich czterech koni wisiały ogromne greloty, wydające głuchy, ponury dźwięk.
— Jaś! Jasiek! Słowo daję! — zawołał pierwszy hrabia. — Co cię tu przygnało? Ale nasamprzód każ poodczepiać te bałabony, bo cię na policję wezmą, wiesz, że nie wolno z dzwonami i brzękadłami po mieście uganiać.
— Co mi zrobią? — odpowiedział, ze—kazując z bałagulskiego małego wózka Jaś. — Czterech stójkowych[1] leciało za mną, ale niech spróbują zatrzymać mi konie, kary doniec na lewym orczyku stratowałby cały bataljon, a nie tam dopiero kilku policjantów... No! Jak się macie?
— Dobrze! dobrze! — odrzekł mu Władysław trochę kwaśnym głosem. — Powiedz-że nam, co cię tu przygnało? Boję się że rodzice Karlosa i twój ojciec będą narzekać, że ja was do miasteczka wyciągam, do włóczęgi zaprawiam. Po co przyjechałeś?
— Powiem ci prawdę — mówił głosem, naśladującym nosowy sposób wymowy hrabiego Karola — nudzę się w domu. Je m’ennuie, je m’assomme, je m'embete!
Obaj słuchacze parsknęli głośnym śmiechem.
— I ostatnie to nie trudne — wtrącił złośliwie hrabia.
- ↑ Policjant.