wnej rozmowie, którą raczył ją pan Welou, komik kamienieckiej trupy.
— Władek, popatrz na Jasia — zawołał wchodząc Karol. — Patrzy na Sadowę, jak wół na słońce... Władziu — szepnął doń ciszej — jeżeli ja nie potrafię, to ty postaraj się koniecznie, żeby ona go na dudka wystrychnęła, zrób to Władek dla mnie.
— Czeławiek, wodki! — zawołał w tej chwili Wicio Sępiński, który wraz z mundurem gwardyjskich huzarów przyjął i maniery gwardyjskie i gwardyjski sposób wyrażania się. — Dajcie wódki, ażeby wypić zdrowie tych dwóch hrabiów, którzy teraz przyszli... Słuchaj Olga, nie uciekaj darmo — mówił, zwracając się do wciskającej się w drugi koniec pokoju aktorki. — W końcu muszę cię złapać, a jeśli cię nie złapię, to sama przyjdziesz. Znam ja was!.. Ot, przyjdź lepiej sama. Tu, tu bliżej... to przedstawię ci nowego znajomego... Hultaj nad hultaje, prezes tego sławnego klubu nietoperzy, co zjada na obiad po sześć serc pełnoletnich dziewic... takich naprzykład jak ty, a później zagryza ten specjał dwunastoma serduszkami takich małoletnich aniołków, jak naprzykład Sadowa.
— Nibyto ona młodsza odemnie — rzekła nadąsanym głosem Olga i zbliżyła się do nowo przybyłych.
— Oto jest swietlejnyj kniaź Kierbicz-chan-Ogła, pan na złotej i kiperackiej hordzie, brat słońca, ojciec księżyca, rodzony dziad gwiazdy Wenery — recytował głosem dozorców w menażerjach Wicek. — Zbliżcie się hu ysy i odaliski i pokłon mu należny oddajcie, bo on jest pan a władca wasz sprawiedliwy.
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.