Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

mionującym duszę nieskalaną jeszcze, nie przegniłą do dna samego.
Gdy mijał otwarte drzwi, czernią wieków okrytej katedry, uczuł nagle w duszy nieprzepartą potrzebę modlitwy, ukorzenia się przed Panem wszechświata, zaczerpnięcia tam, w tej poważnej świątyni Pańskiej, sił do walki, do oporu, do zmiany sposobu życia.
Z pochyloną głową wszedł do wnętrza. Kościół był prawie próżny; w bocznej kaplicy na lewo, ksiądz, staruszek biały jak gołąb odprawiał cichą mszę; a z tych ciemnych, marmurowych ścian, z tych grobowców i tablic pamiątkowych, wiała dziwna jakaś powaga; zdawało się Władysławowi, że nawa kościelna napełnia się postaciami, które od wieków już spoczywały pod murawą tej ukochanej, kresowej ziemi, tam w mogiłach, wznoszących się na pobojowiskach — że widzi, poznaje w tłumie i te także twarze, które widuje u siebie w domu na portretach rodzinnych, które zna tak dobrze — a wszyscy oni, ci pancerni, ci karmazynowi, spoglądają nań z obrzydzeniem, wskazują nań palcami i szepcą: Zdrajca! Zaprzaniec! Marnotrawca mienia narodowego! Gwałciciel tradycyj rodzinnych!.. — I zrobiło mu się tak ciężko, tak gorzko w sercu, że bezwładnie prawie padł na kolana, głowę oparł na zimnych marmurowych płytach posadzki i korzył się przed Bogiem i przed tym tłumem, mocą własnej wyobraźni wskrzeszonych kresowych rycerzy.
Istnieje stan duszy ludzkiej, w którym staje się ona tak potężną i jasnowidzącą, że przenika jednem spojrzeniem całe życie ludzkie, całą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nawet; nie