wanie się, pewien dogmat — na który ja zgodzić się nie mogę... I nie ona pierwsza wnosi go do naszej literatury. Zaczyna mi się już przez uszy przelewać to rozpowszechnianie bałwochwalczego przywiązania do ziemi... to ubóstwianie tej ziemi.
— Przecież w naszem położeniu — zaczął mówić Władysław i czuł, że coraz silniejsze rumieńce biją mu na twarz.
— Czy w naszem, czy nie w naszem położeniu — przerwał mu niecierpliwie Zienwicz — to zawsze jest jedno. Zapewne posiadanie ziemi daje narodowi pewną siłę odporną, pewny ciężar gatunkowy, że się tak wyrażę, ale są rzeczy, są uczucia, które na szali historji narodu zaważą dużo więcej, niż posiadanie samej martwej ziemi. Ja się boję, że nasi zmaterjalizowani dziś powieściopisarze podniosą w umysłach narodu pragnienie posiadania tej ziemi do tego stopnia, że ogółowi na inne uczucia miejsca już nie stanie... A jednak mamy w historji przykłady, że państewka małe, pozbawione ziemi, władały obszernemi zhołdowanemi dzierżawami, a nie mieliśmy jeszcze przykładu, ażeby naród posiadający choćby najobszerniejsze, najżyźniejsze role, a nie mający patrjotyzmu, poniewierający tradycją narodową — oparł się przemocy sąsiadów. Ale dość tego, za dalekobyśmy zajechali... Powiedz mi, jaki masz do mnie interes? Coś wczoraj robił? — Tu uśmiechnął się na pół żartobliwie, na pół smutno.
— Ah! Już ci pewno opowiadano o naszych wczorajszych historjach. Djabli mię ze złości biorą, żem się dał w to zamięszać... Kto ci mówił? Mechel?
— Nie! Na dziedzińcu, idąc rano do ciebie, spotkałem starego barona Möncha, zatrzymał mię
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.