przerwał Władysławowi opowiadania. Gdy ten skończył, Zienwicz zapadł w głęboką zadumę, głowę oparł na łokciach i milczał, a twarz mu się dziwnie mieniła i łamała pod wrażeniami różnych uczuć. Wreszcie podniósł głowę i patrząc przenikliwie w oczy Władysława, zapytał nagle:
— Właściwie o co chcesz się mnie poradzić?
— No! Oto czy wyzwać Wędzolskiego? Czy nie? — odparł niecierpliwie Władysław.
— Czy wyzwać Wędzolskiego? — powtórzył, namyślając się Walery. — Zapewne, że panna Jadwiga jest tego rodzaju kobietą, że warto w obronie jej dobrej sławy narazić nie jedno, ale trzy życia.. — Powiedział to z takim zapałem, że aż sam go się zawstydził, przerwał więc na chwilę i później mówił już zimno. — Lecz nim odpowiem ci na twoje pytanie, muszę postawić trzy inne... Mianowicie: Czy z Wędzolskim można się w ogóle bić?... Pamiętam jak twój dziad opowiadał o jego zacnym rodzicu, że był złapany jako ekonom w jednym z waszych folwarków na złodziejstwie, że został za to obity i haniebnie wygnany.
— To najmniejsze! — przerwał Władysław. — To był jego ojciec... Dziś z żydami nawet już się ludzie biją. Mów, co dalej.
— Po drugie czy gadanina lub pisanina takiego Wędzolskiego może zaszkodzić sławie panny Jadwigi? Co? A widząc, że Władysław nie odpowiada, mówił dalej. — Po trzecie, mój kochany, tu przychodzi najdrażliwsza kwestja ze wszystkiego. Czy ty masz prawo stawać w obronie sławy panny Jadwigi? Czy ona cię do tego upoważniła?
Słowa te mówił powoli, dobitnie, a zdawało się, że oczami pragnie przejrzeć do głębi duszy
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.