Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

beltowy obrok na południe, napoi i niech ma konie przygotowane, po objedzie wyjeżdżamy.
Żorż stanął zdziwiony i patrzył się na pana tak, jakby nie rozumiał słów, które słyszał.
— Jak, jak proszę wielmożnego pana?... to my mamy dziś jechać?
— Jak słyszałeś! — krzyknął niecierpliwie Władysław. — Koniom dubeltowy obrok, rzeczy spakować, po objedzie marsz!
— Słucham! — odpowiedział bezdźwięcznym głosem chłopak, ale widocznie dyspozycja ta nie zrobiła mu przyjemności...
W tej chwili zastukał ktoś dwa razy systematycznie do drzwi i na głośno wymówione przez Władysława: proszę! wszedł do pokoju słuszny, suchy o siwych włosach, a czarnych farbowanych wąsach i faworytach staruszek; trzymał się prosto z żołnierską brawurą; chociaż nogami suwał już niezdarnie, to ogolona i wyświeżona twarz nie pozwalały jeszcze na zastosowanie doń nazwy starca.
— Kochanego pana Władysława! — zawołał rozkrzyżowując szeroko ręce — a w głosie jego brzmiał wyraźnie cudzoziemski jakiś akcent. — Nie chciała góra do Mahometa, to przyszedł Mahomet do góry... Jakże tam zdrowie?... Hi! hi! hi! figlarze... hi! hi!... wiem ja, jak to wy przepędziliście wczorajszą noc... No! no! To nic złego! Pamiętam.. hm! hm! nie jedną taką i w pruskich kirasjerach, pułk księcia Alberta i w rosyjskich kawalergardach.. Tak, tak, kochany panie Władysławie, w obu tych sławnych pułkach służyłem... Znam się na takich zabawach! Znam!.. No! ten hrabia Karol, to tęgi chłopiec, tak śmiałem się, gdy opowiadał mi, jak to wykierowaliście na dudka