Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dolku! Viens vite! Słuchaj! — zawołał hrabia Karol na wypróżniającego już ósmy kieliszek Rossochackiego. — Twoje projekty w łeb wzięły, Władek pewno myśli o baronównej, bo łaje mnie za to, że zdradziłem przed baronem tajemnice wczorajszej nocy.
— Są dwie baronówny! — odparł flegmatycznie Dolko — można się podzielić. Garson, nalej mi jeszcze dziewiąty kieliszek wódki.. To już ostatni!..
W pokoju, do którego całe to towarzystwo weszło, było dwa stoły: jeden zupełnie wolny, przy którym rozsiedli się nowo przybyli, przy drugim zaś siedziało czterech mężczyzn zajętych jedzeniem i ożywioną rozmową. Zienwicz, wchodząc pierwszy, skinął lekko głową w stronę tych panów, na co odpowiedzieli mu oni jeszcze mniej znacznem skinieniem; hrabia Karol, Władysław, Wicio udali, że sąsiadów swych zupełnie nie widzą.
— Szaraczki się i tu już złażą — szepnął Karol do ucha Wiciowi i rzucił w stronę sąsiadów drwiące spojrzenie.
— Patrz! patrz! jaki krawat? niebotyczny, fioletowy w zielone grochy — odpowiedział mu głośniej już młody huzar — a co za łańcuszek. Zarazbym go odesłał do jakiego smoka na edukację, on by się talmudu poduczył, a ja zgarnął bym sporo mamony... To muszą być jakieś tantne kawalery.
— Śmiecie! — huknął na to przez zęby Karol i zabrał się do podanej zupy.
Towarzystwu przy drugim stole prezydował słuszny mężczyzna o dość przystojnej, ale pospolitej twarzy, okolonej bujnemi czarnemi fawory-