Władzia, ani naszego sensata Waleta! He! Cóż mościa panno? Źle!
Jadwiga czerwieniła się coraz mocniej, czarne jej oczy nabierały metalicznego blasku, przyczyną, którego mogło być tak rozrzewnienie, jak też i podrażnienie nerwowe. Twarz pochyliła nad talerzem i milczała zawzięcie aż do ostatnich słów staruszka, dopiero po wymienieniu imion dwóch młodych ludzi, podniosła nagle głowę i zawołała porywczo:
— Ah! Dziadzio jest całkiem niegodziwy! Cóżem mu zawiniła, że się tak ze mnie wyśmiewa? Wiem przecież, że tak pan Władysław jak i pan Walery są światowcami, którzy z grzeczności tylko i przez wzgląd dla wujostwa rozmawiają ze mną... Nie, dziadziu!... Nie spodziewałam się tego po nim..
— Gadaj zdrowa, pliszko; gadaj! — przerwał jej śmiejąc się staruszek. Wiesz ty doskonale, że obaj ci panicze światowi poszli by w ogień, gdybyś tego zażądała.. Ale dajmy temu pokój, kiedy już tego twoja panieńska polityka wymaga...
Tu dziaduś przerwał, a przy stole zapanowało kłopotliwe milczenie; wszyscy mieli oczy wlepione w talerze i bezskutecznie starali się napełnić łyżki zupą, zaczerpując zaledwie ostatnie jej krople. Znać uczuł pan kapitan, że poruszył drażliwy i niemiły przedmiot, bo wnet rozpoczął inną rozmowę, jakby dla zatarcia wrażeń, wywołanych pierwszą.
— Józek! Ho! A gdzieś to waść rano bywał? — zwrócił się do młodego syna marszałkostwa, siedzącego tuż obok niego, po lewej stronie. — Gdzieżeś to bywał, żeś nie przyszedł do mnie na lekcję fechtunku?
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.