Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

ruchu, bez słowa na ustach kilka chwil, wreszcie znać zwyciężył boleść, bo wzniósł spokojny już i swobodny wzrok na otaczających go i tylko ręką machnął niechętnie, jakby tym ruchem chciał zagłuszyć niemiłe myśli.
— Eh! mówmy mości dzieju o pszenicy, albo o burakach, to stosowniejszy dziś temat, niż szable — przemówił, udając wesoły ton. — Cóż tam, mój marszałku, dużo masz kóp pszenicy w tym roku?
Tem zapytaniem rozpoczął staruszek potoczną rozmowę o sprawach codziennego życia, która, dzięki przezorności marszałkowej trwała już nieprzerwanie aż do końca obiadu.
Po obiedzie gospodarz domu wyszedł do swej kancelarji dla załatwienia kilku naglących korespondencyj, kapitan wyciągnął Józia na przepiórki, pani Marja zaś wraz z Jadwisią przeszły do gabinetu.
Panienka zrazu zatopiła się pilnie w swojej krosienkowej pracy, a pani marszałkowa rozcinała i przeczytywała przyniesione dziś rano z poczty pisma, których spory plik leżał przed nią na stole. Pilność panny Jadwigi nie długo jednak trwała; myśli jakieś nurtujące po jej pięknej główce, wywołujące rumieńce na jej twarzyczce i powodujące zmięszanie przy słowach kapitana, owładnęły znać obecnie całą jej istotę, bo zwolna ręce jej opadły bezwładnie na zahaftowaną zaledwie w połowie kanwę, małą, ślicznych kształtów główkę oparła na poręczy wysokiego krzesła, a oczy czarne zamglone dziś jakąś marzycielską mgłą, patrzyły wprost przed siebie, lecz zdawało się, że nie spoczywają one na malowidłach, zdobiących ściany gabinetu, ale spoglądają dalej po za te grube mu-