dności „panny młodej“... A po za niemi tłum ludu, wesoły, śpiewający, rozochocony. Teraz każde słowo pieśni dokładnie słyszeli zgromadzeni przed pałacowym gankiem. Żniwiarze śpiewali:
„Wyjdy panoczku do nas,
Wykupy winok wid nas...
Winoczok na kiłoczok
Czerwończyk na tanoczok“.
Cała ta fala ludu wtargnęła już była na dziedziniec pałacowy, gdy nagle coś zamąciło ich pochód; tłum się rozskoczył na strony; jakiś obcy dźwięk przygłuszył nutę tęsknej pieśni... I wnet z po za tłumu żniwiarzy wysunęły się dwa piękne łby rasowych klaczy, które idąc szalonym kłusem ciągnęły mały wózek wprost pod ganek.
Na ten widok twarz marszałka zmarszczyła się nagle, a w oczach błysnął wyraz gniewu.
— Kto to taki? — zapytał nagle, zwracając się do Jadwigi.
Zapytana dziewczyna zarumieniła się gwałtownie, lecz nic nie odrzekła.
— To nasz kochany szaleniec!... To Władek! Nie poznajesz go marszałku? — podchwycił, widząc zmięszanie Jadwisi stary kapitan. — O wilku mowa, a wilk tu! — i podbiegł na powitanie gościa, który zatrzymał w tej chwili spienione konie u samego podjazdu.