cach oczu zabłysnął dawno tam nie widziany gość — łza jasna i czysta. Łzę tę spostrzegła Jadwiga, rozczuliła ją ona i możeby była przebaczyła i serdeczniej przemówiła, gdyby nie wejście, w tej chwili właśnie, śmiejącego się rubasznie Józia.
— Cha! cha! cha! Cóż to moi kochani tak gruchacie sobie we dwoje? — śmiejąc się zawołał przyszły dziedzic Uniża i spadkobierca wielkich tradycyj — Może Jadwisia chce się wydać za Władka?... Dobrze! dobrze! Pozwalam! Będzie wesele!..
Młoda para pod tą kaskadą na wpół idjotycznego śmiechu i mało co rozsądniejszych słów stała zmięszana, nie wiedząc co z sobą zrobić. Sytuację uratowało wejście marszałkowej, która poznawszy od razu, że jej biedny syn popełnił jakiś nietakt, wysłała go na tok, żeby poprosił ojca do herbaty, sama zaś usiadła do stołu i rozpoczęła zupełnie obojętną rozmowę
Przez czas trwania herbaty Władysław siedział jak na żarzących węglach; spoglądał ukradkiem na Jadwigę, ale natychmiast spuszczał oczy, gdy ona nań spojrzała; obiecywał sobie, że po oświadczeniu będzie starać się rozmówić z nią wyraźnie i naprawi to, co mimowolnie popsuł.
Nie udało mu się to, zaraz po śniadaniu bowiem zaproponował marszałek wycieczkę na drugi folwark w celu obejrzenia nowej młockarni parowej, sprowadzonej przed kilku dniami... Pojechali.