Na małym, tak zwanym bogusławskim wózku, z wielką biedą pomieścili się zaledwie; marszałek z kapitanem usiedli na tylnem siedzeniu, Władysław usadowił się obok furmana, zwrócił się jednak twarzą do obu starszych panów; był roztargniony, bezmyślnie patrzył na otaczające przedmioty i nie zwracał zupełnie uwagi na prowadzoną rozmowę. Marszałek tymczasem był w swoim żywiole; delektował się świeżo powschodzonym rzepakiem, który właśnie mijali; stawał i wylazłszy z wózka próbował, czy rola przygotowana pod pszenicę dostatecznie skruszała; a gdy mówił o tem wszystkiem, o postępach swego gospodarstwa, o ilości wynawożonej ziemi — to oczy jego świeciły niekłamanym zapałem, i czuć było, że duszą całą przylgnął do swego zajęcia.
— My tem i tylko tem żyjemy — mówił zapalając się i spoglądając na zamyślonego Władysława — wszystkie dawne źródła życia wyschły już dla nas, jedyna dla nas polityka, jedyna przyszłość możliwa — to dobrze gospodarować i gromadzić zasoby materjalne, zbierać grosz, robić majątek!
Władysław, zagadnięty w ten sposób, podniósł oczy na mówiącego i gwałtem przerywając myśli, które tłoczyły mu się w mózgu, zapytał:
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
XI.