niejsza niż wygadana i nad wyraz śmiała panna Nina.
Po objedzie trwała dalej ta sama niema nieprzyjaźń. Przy nalewaniu czarnej kawy w salonie już, którą to funkcję spełniała Jadwiga, zbliżył się Władysław po otrzymanie przeznaczonej dlań filiżanki i przybrawszy skruszoną minę, zapytał szeptem:
— Czem zawiniłem dziś, że pani jest tak niełaskawą dla mnie? — Na tem przerwał, bo jakieś wewnętrzne wzruszenie mowę mu tamowało.
Zagadniona dziewczyna odpowiedziała mu zimnem, obojętnem spojrzeniem i dziwnie oschłemi słowy:
— Wydało się widocznie panu! Jestem taka jak zwykle i nie mam zupełnie przyczyny być kiedykolwiek inną.
Przy odpowiedzi tej chłód jakiś przeszedł przez Władysława, uczuł jakby ukąszenie gadu jadowitego w serce, gniew jakiś, z którego sam nie umiał dokładnie zdać sobie sprawy, opanował go i odmalował się we wzroku i całej postawie; zamilkł gniewnie i odszedł w drugi kąt pokoju po to, aby usiąść koło Niny i bawić ją rozmową. Nagle stał się gorączkowo ożywiony, sypał dowcipami, gorzkimi jak żółć; na rozradowaną tym nieprzewidzianym zwrotem, a nieczującą ukrytej w jego słowach goryczy, Ninę rzucał płomienne spojrzenia, szeptał jej grzeczności takie, że każda inna byłaby się obraziła i skarciła śmiałka — baronówna jednak, której jedynem marzeniem było za pośrednictwem małżeństwa wejść nareszcie w owe zaczarowane koło „starych rodów,“ zarumieniła się tylko i wszystko brała za dobrą monetę...
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.