odprawił natychmiast i przybierając poważną minę rozpoczął od reprymendy:
— Władek, czyś ty dziś oszalał?! — zapytał go surowo. — Jaka tarantula cię ukąsiła? Co ci dziewczyna złego zrobiła, żeś się nad nią tak znęcał? Żeby twoja nieboszczka matka żyła, toby się ciebie wyrzekła za takie figle!.. Cóż to, na wiatr myślisz bratku Jadwisię bałamucić, a do tej Mönchówny, czy Chamówny czułe oczy robisz? Czy żenić się z tą flakarką myślisz; mamona ci pachnie, czy co?
— Zwolna! zwolna, kapitanie! — przerwał mu smutnym głosem Władysław. — Nim zawyrokujesz, wysłuchaj i przeciwną stronę.
— Ale co tam będę twoich sofizmatów słuchał, znam was — teraźniejszą młodzież; do uczciwej dziewczyny adresuje się, bałamuci ją, a później puszcza ją w trąbę, a sam za marny grosz nazwisko swe sprzedaje... Nie tędy jednak droga!..
— Daj-że pokój, kapitanie! — zawołał, płonąc oburzeniem młody człowiek. — Stary jesteś i wuj mojej matki, to cię nie wyzwę, jakbym to z każdym innym zrobił, gdyby mi takie niesprawiedliwe wyrzuty robił...
Tobie, zaś dziaduniu, przyznam się, że mi się od rana serce krwawi i bies mi jakiś duszę ogarnął i zdaje mi się, żem się na waszej Jadwidze oszukał; ona mnie nie kocha!
— Nie kocha, powiadasz! Zabawny jesteś! Czyż ona ma obowiązek ciebie kochać? Czyś ty jej powiedział, że ją kochasz, a ona tobie? Czy za takie postępowanie jak dzisiejsze ona może cię pokochać?... Żebyż to jeszcze bałamuctwa z jaką naszą panną... a to z panną Ni...ną... Mönch... baronówną krymską, czy cygańską... Nie! to nie do zniesienia.
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.