od nas? Zajda o mało co w tiurmie nie siedział! Zajda stary szachraj! Niech jaśnie pan tego ganefa nie słucha! — wrzeszczeli razem.
Cierpliwość Władysława wyczerpała się w tej chwili; tupnął nogą w podłogę, brwi zmarszczył i huknął tak, że żydzi zadygotali ze strachu.
— Precz! Za drzwi, gałgany; bo jak którego w ręce wezmę, to kości swych nie porachuje. Ano, fora ze dwora!
W jednej sekundzie pokój był próżny, tylko Władysław i Zajda w nim pozostali.
— Niech pan Ladżio zamknie drzwi i okna, bo te gałgany wlezą znowu — szepnął stary żyd, a gdy Władysław wykonał polecenie, zapytał go takim samym przyciszonym głosem: — Czem wielmożnemu panu Ladżiowi ma Zajda służyć?
— Daj mi, stary, uczciwego kupca na pszenicę — rzekł Władysław.
— Hm, hm! kupca na pszenicę — powtórzył żyd, gładząc brodę. — Ja byłem w Opolu; pszenicę widziałem... ładna; ze Stanisławem gadałem i kupca mogę do tej pszenicy zaprowadzić. Tylko jedno: Czy Fiks nie ma kontraktu?
— Nie ma — odrzekł Władysław. — Należy mu się tylko tysiąc rubli na weksel i procent od jarmarku.
— No, to głupstwo, jak nie ma kontraktu, to mała rzecz Ja kupca zaprowadzę i to porządnego kupca, Judkę Skałeckiego, rechtelny człowiek i obstanowki za pieniądze nie będzie. A ile zaraz potrzeba?
— Trzy tysiące rubli. Maszyna zacznie w poniedziałek młócić, do miesiąca pszenica będzie
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.