gotowa, ma ją zabrać i resztę pieniędzy zapłacić — odparł Władysław.
— To bagatel. Ale cenę jaką pan Ladzio sobie żąda?
— Marszałkowi dają po rublu za pud — rzekł wahająco Władysław.
— Nu, marszałek to znowu inna rzecz; niech się wielmożny pan nie obrazi, ale taki skarb jak marszałek, to na całe gubernje nie ma... Coby długo nie gadać, Judka da panu Ladziu po dziewięćdziesiąt sześć kopiejek i trzy tysiące rubli zaraz, na początek. Prosty kontrakt. Dziś zaraz skończy interes i złoży zadatek.
— Niech da dziewięćdziesiąt ośm.
— Ja będę jemu kazać dawać dziewięćdziesiąt siedm i koniec geszeftu... Nu, ja idzie za nim, on tu u Mendla z pieniędzmi czeka.
I wyszedł.
Za chwilę wrócił Zajda, prowadząc za sobą drugiego siwowłosego żyda. Nowoprzybyły był o głowę wyższy od Zajdy, dobrze zbudowany, barczysty żyd; oczy jego duże ciemno orzechowego koloru patrzały śmiało i otwarcie przed siebie; na regularnej twarzy panował spokój i pewność siebie, znamionujące ludzi uczciwie i spokojnie na kawałek chleba pracujących; pełne i świeże jeszcze usta poruszały się w takt: pobożny żyd kończył znać szabasowe modlitwy.
— Dobry wieczór wielmożnemu panu! — rzekł przerywając modlitwę i wyciągając rękę ku Władysławowi na powitanie — mówił mnie Zajda o tym interesie, ja jego mogę zrobić...
— Niech pan siada panie Judka — przerwał mu Kierbicz podsuwając krzesło staremu żydowi. — Jak się ma pańska żona?
Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.