Strona:PL Adam Asnyk-Poezje t.2.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

I naraz wszystkie głosy utrapienia
Podziemia jaskiń napełniły zgrzytem,
Aż echem piekieł odwrzasły przedsienia.

Rozpaczy straszna pieśń, ponad rozbitem
Ciał rumowiskiem wzięła wszystkie tony
I urąganiem, męczarnią dobytem,

Związała jęków niesfornych miliony:
I tak nad duchów kolumną powietrzną
Jakoby sztandar wiała potępiony.

Chociaż-em wzgardę poślubował wieczną
Dla istnień światom wymiecionych z drogi,
Przecież, ujęty zgryzotą serdeczną,

Zadrżałem z bólu, litości i trwogi,
Słysząc tę skargę na wieczność rzuconą
I o piekielne odtrąconą progi.

Zachód się palił łunami czerwono
I w purpurowym ogniu szpetne głębie
Rozpościerały tajemnicze łono.

Ja szedłem daléj po skalistym zrębie
Między pierzchliwych widziadeł orszaki...
Wtem otoczyły mnie wieńcem gołębie.

Spojrzałem, zdziwion, na te czyste ptaki,
Białe, od krwawych promieni różowe,
Gdy, roztopione wprzód w powietrzne szlaki,