Strona:PL Adam Asnyk-Poezje t.2.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

Że się rumienić poczyna świt blizki;
Bo wszystkie naraz zerwały się lotem,
W płomiennych wężów duszące uściski

Spływając, chwilę purpurą i złotem
Migały w blasku ubarwionéj szaty —
Aż znikły wszystkie pod dymu namiotem;

I tylko pieczar ponure komnaty
Wstrzęsły się śmiechu szatańskiego wrzawą,
Gdy się posypał cichy proch skrzydlaty.

Zanim się nad tą zadumałem sprawą,
Rzekł mi przewodnik: „Widziałeś tę marną,
„Za poświęceniem goniącą i sławą,

„Czeredę sylfów, czystą i ofiarną,
„Co chciwie napój wysącza boleści
„I w płomień ciska duszy swojéj ziarno?

„Ich trwanie, ziemskiéj pozbawione treści,
„Jest jednym ciągiem pragnień i niemocy:
„Błyszczy się chwilę i ginie bez cześci.

„Pokój im w cichéj zapomnienia nocy!
„Ich jest królestwo pośmiertnéj pogody,
„Aż je odkopią grabarze północy.”

Umilkł, — i szliśmy daléj ponad wody,
Co, rozwścieklone, z rykiem nawałnicy
O skał się tłukły granitowe spody.