Miłość to była, lecz taka cicha,
Że sam przed sobą bałem się zdradzić,
I tylko kwiatków szedłem się radzić:
Czemu dziś smutna? i czemu wzdycha?
Ale o serca jej tajemnicę
Nie chciałem nawet lilii zapytać;
A gdy w ogrodu weszła ulicę,
Stałem nie śmiejąc wzrokiem jej witać
I tylko do nóg upaśc[1] jej chciałem,
Kiedy w jej oczach łezki dojrzałem...
Bo przypuszczałem, że smutek rzewny,
Rozlany na jej anielskiej twarzy,
Wypłynął z serca i siadł na straży...
Tak przeczuwałem, nie będąc pewny.
I sam już nie wiem jak to się stało,
Że zapytałem drżący, nieśmiało:
Co jest jej smutku dziwną przyczyną
I czemu łezki po twarzy płyną?
Na to odrzekła smutnemi słowy,
Że nie ma świeżej sukni balowéj...
Chociaż wyrazy te obojętne
Upadły szronem, co serce ziębi,
Ale jej oczy mówiły smętne,
Że się myśl inna kryje gdzieś głębiéj:
Więc pomyślałem, żem był za śmiały,
- ↑ Błąd w druku; powinno być – upaść.