Patrzyła na kwiaty, co, jasne, z uśmiechem
Skłaniały kielichy miłośnie
I, dzieląc się wonnym rozkoszy oddechem,
Szeptały o szczęściu i wiośnie.
Widziała konwalię dziewiczą jak drżała,
Łzy lejąc z drobnego kielicha,
W objęciach wietrzyka, a choć tak nieśmiała,
Jednakże coś pragnie i wzdycha.
A dalej narcyzy, tak piękne, urocze...
Że muszą samotne pozostać,
Więc główki zwiesiły nad wody przeźrocze,
Ścigając odbitą w niej postać.
Tam znowu fiołki kryjące się w trawie...
Tak dobrze tej cichej rodzinie!
Nie myśli o próżnej wielkości i sławie,
Lecz żyje dla siebie jedynie.
Tak marząc o kwiatach i tonąc w marzeniach,
Oparła na ręku swą głowę
I chmurki śledziła, w słonecznych promieniach
To srebrne, to znowu różowe.
Wtem widzi zdziwiona, że z słońca promieni
W jej oczach gmach staje złocisty,
Z kopułą szafirów, z ścianami z zieleni,
A cały jak kryształ przejrzysty.
Strona:PL Adam Asnyk-Poezje t.3.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.