Strona:PL Adam Asnyk-Poezje t.3.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

Pojąłem zaraz, żo[1] ten orszak cały
Składał się z grzesznych, co, Bogu niemili,
Również niemili wrogom Jego chwały.

Tych nieszczęśliwych, co nigdy nie żyli,
Tu, obnażonych, kłuły straszne roje
Os i komarów, aż się krwią broczyli

I z krwią łzy razem przelewali swoje,
Co tak zmięszane z pod ich nogi chciwie
Wstrętnych robaków połykały zwoje.

Potem, gdy dalej spoglądam w podziwie,
Tłumy nad brzegiem wielkiej widząc fali:
— „Mistrzu — zapytam nieco niecierpliwie —

Co to za jedni? i co ich tak pali,
Że się z pośpiechem cisną do przeprawy,
Jak to w mdłem świetle poznaję w oddali?”

A on: — „Wiadome będą ci te sprawy,
Kiedy już nasze zatrzymamy kroki
Nad Acheronu brzegiem smutnej sławy.”

Spuściwszy oczy, zamilkłem bez zwłoki,
Trwożny, czy mową przykrości nie czynię...
Do brzegu szedłem w zadumie głębokiéj.

A oto ku nam po wodnej głębinie
Starzec, którego kudły ubielone
Siwizną wieków, na łodzi podpłynie,


  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – że.