Strona:PL Adam Asnyk-Poezje t.3.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

Potem zaś wszyscy, płacząc nieskończenie,
Zbiegli się razem nad straszne wybrzeże,
Gdzie dla bezbożnych wspólne przeznaczenie.

Charon ich zaraz płomiennem dostrzeże
Okiem i wiosłem powolnych okłada —
Aż ich tak wszystkich do siebie zabierze.

Jako jesienią liść za liściem spada,
Aż w końcu gałąź pozostanie czarną,
Oddawszy plon swój ziemi, choć nie rada:

Podobnie tutaj złe Adama ziarno
Rzuca się z brzegu, jedno drugie goni,
Jak ptaki, co się do odlotu garną —

I tak wędrują po brunatnej toni;
A zanim jedno stąd odejdzie mrowie,
Znów nowy szereg stamtąd się wyłoni.

— „Synu mój — do mnie mistrz uprzejmy powie —
Ci, co w niełasce umierają Bożéj,
Wszystkich stron świata schodzą tu synowie

„I owe wody przebywać są skorzy;
Bo sprawiedliwość tak ich prze surowa,
Że pragną właśnie tego, co ich trwoży.

„Dobry duch tutaj — to rzecz całkiem nowa!
Więc przeto Charon z gniewem cię wspomina;
Lecz ty już poznasz jak brzmi jego mowa.