W grobowej wieży, w powolnych torturach
Konać, i oczy samotne otwierać,
I przez niezłomne tej kraty okucia
Pomocy żebrać? A ja słuchać muszę,
Patrzeć na długą skonania katuszę,
Stojąc zdaleka, i kląć moją duszę,
Że w niej są jeszcze ostatki uczucia!
Jeśli narzekasz, nie przychodź tu więcej,
Chociażbyś przyszedł, błagał najgoręcej,
Już nie usłyszysz! Już okno zamykam,
Spuszczę się znowu w moją wieżę ciemną,
Niechaj w milczeniu gorzkie łzy połykam.
Bądź zdrów na wieki, bądź zdrów, mój jedyny!
I niech zaginie pamięć tej godziny,
W której nie miałeś litości nade mną.
Więc ty miej litość, ty jesteś aniołem,
Stój, a jeżeli prośba cię nie wstrzyma,
O ten róg wieży uderzę się czołem,
Będę cię błagał skonaniem Kaima!
O, miejmy litość nad sobą samemi,
Pomnij, mój luby, że, jak ten świat wielki,
Dwoje nas tylko na ogromnej ziemi,
Na morzach piasku dwie rosy kropelki;
Że, lada wietrzyk, z ziemnego padołu
Znikniem na zawsze, ach! gińmyż pospołu!
Nie nato przyszłam, ażeby cię dręczyć;
Nie chciałam przyjąć święcenia kapłanek,