Asesor ją złośliwiej równał do samicy,
295
Która miejsca na gniazdo szuka w okolicy.
Jakoż zdała się szukać samotności, ciszy.
Oddalała się zwolna od swych towarzyszy,
I szła lasem na wzgórek pochyło wyniosły,
Ocieniony, bo drzewa gęściej na nim rosły.
300
W środku szarzał się kamień; strumień z pod kamienia
Szumiał, tryskał i zaraz, jakby szukał cienia,
Chował się między gęste i wysokie zioła,
Które wodą pojone bujały dokoła;
Tam ów bystry swawolnik, spowijany w trawy
305
I liściem podesłany, bez ruchu, bez wrzawy,
Niewidzialny i ledwie dosłyszany szepce,
Jako dziecię krzykliwe, złożone w kolebce,
Gdy matka nad niem zwiąże firanki majowe
I liścia makowego nasypie pod głowę.
310
Miejsce piękne i ciche, tu się często schrania
Telimena, zowiąc je Świątynią Dumania.
Stanąwszy nad strumieniem, rzuciła na trawnik
Z ramion swój szal powiewny, czerwony jak krwawnik,
I podobna pływaczce, która do kąpieli
315
Zimnej schyla się, nim się zanurzyć ośmieli,
Klęknęła i powoli chyliła się bokiem:
Wreszcie, jakby porwana koralu potokiem,
Upadła nań i cała wzdłuż się rozpostarła.
Łokcie na trawie, skronie na dłoniach oparła,
320
Z głową na dół skłonioną; na dole u głowy
Błysnął francuskiej książki papier welinowy;[1]
Nad alabastrowemi stronicami księgi
Wiły się czarne pukle i różowe wstęgi.
- ↑ welinowy (z francuskiego), papier gładki, tęgi i biały.