Nagłego chwiał się z wiatrem, jako liść łopuchu,
Spadając to na barki, to znowu na oczy;
W ręku ogromna laska, — tak pan Sędzia kroczy.
350
Schyliwszy się i ręce obmywszy w strumieniu,
Usiadł przed Telimeną na wielkim kamieniu,
I wsparłszy się oburącz na gałkę słoniową
Trzciny ogromnej, z taką ozwał się przemową:
„Widzi Aśćka, od czasu jak tu u nas gości
355
Tadeuszek, niemało mam niespokojności.
Jestem bezdzietny, stary; ten dobry chłopczyna,
Wszak to moja na świecie pociecha jedyna,
Przyszły dziedzic fortunki[1] mojej. Z łaski nieba
Zostawię mu kęs niezły szlacheckiego chleba;
360
Już mu też czas obmyśleć los, postanowienie,[2]
Ale zważaj-no, Aśćka, moje utrapienie!
Wiesz, że pan Jacek, brat mój, Tadeusza ociec,
Dziwny człowiek, zamiarów jego trudno dociec,
Nie chce wracać do kraju, Bóg wie, gdzie się kryje,
365
Nawet nie chce synowi oznajmić, że żyje,
A ciągle nim zarządza. Naprzód w legijony
Chciał go posyłać, byłem okropnie zmartwiony.
Potem zgodził się przecie, by w domu pozostał
I żeby się ożenił. Jużbyć żony dostał;
370
Partyję[3] upatrzyłem. Nikt z obywateli
Nie wyrówna z imienia, ani z parenteli[4]
Podkomorzemu; jego starsza córka Anna
Jest na wydaniu, piękna i posażna panna.
Chciałem zagaić...“[5] Na to Telimena zbladła,
375
Złożyła książkę, wstała nieco i usiadła.
Strona:PL Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz.djvu/130
Ta strona została przepisana.