Z boków i co się zprzodu działo, nie postrzegli.
750
Wojski głos zabrał: „Teraz jest przynajmniej za co,
Bo to, Panowie, nie jest ów szarak ladaco,
To niedźwiedź; tu już nie żal poszukać odwetu,
Czy szerpentyną[1], czyli nawet z pistoletu.
Spór wasz trudno pogodzić, więc dawnym zwyczajem,
755
Na pojedynek nasze pozwolenie dajem.
Pamiętam, za mych czasów, żyło dwóch sąsiadów,
Oba ludzie uczciwi, szlachta z prapradziadów,
Mieszkali po dwóch stronach nad rzeką Wilejką,
Jeden zwał się Domejko a drugi Dowejko.
760
Do niedźwiedzicy oba razem wystrzelili:
Kto zabił, trudno dociec; strasznie się kłócili,
I przysięgli strzelać się przez niedźwiedzią skórę:
To mi to po szlachecku prawie rura w rurę.
Pojedynek ten wiele narobił hałasu;
765
Pieśni o nim śpiewano za owego czasu.
Ja byłem sekundantem[2]; jak się wszystko działo,
Opowiem od początku historyją całą...“
Nim Wojski zaczął mówić, Gerwazy spór zgodził.
On niedźwiedzia z uwagą dokoła obchodził;
770
Nareszcie dobył tasak, rozciął pysk na dwoje,
I w tylcu głowy, mózgu rozkroiwszy słoje,[3]
Znalazł kulę, wydobył, suknią ochędożył,
Przymierzył do ładunku, do flinty przyłożył,
A potem, dłoń podnosząc i kulę na dłoni:
775
„Panowie — rzekł — ta kula nie jest z waszej broni;
Ona z tej Horeszkowskiej wyszła jednorurki,
(Tu podniósł flintę starą, obwiązaną w sznurki),
Lecz nie ja wystrzeliłem. O, trzeba tam było
Strona:PL Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz.djvu/178
Ta strona została przepisana.