105
Rok czternasty. Czas rzucić indyki i kurki,
Fi! to godna zabawka dygnitarskiej córki!
I z umurzaną[1] dziatwą chłopską już dowoli
Napieściłaś się! Zosiu, patrząc, serce boli,
Opaliłaś okropnie płeć, czysta[2] cyganka,
110
A chodzisz i ruszasz się, jak parafijanka.[3]
Już ja temu wszystkiemu na przyszłość zaradzę,
Od dziś zacznę, dziś ciebie na świat wyprowadzę,
Do salonu, do gości, — gości mamy siła,
Patrzajżeż, ażebyś mnie wstydu nie zrobiła“.
115
Zosia skoczyła z miejsca i klasnęła w dłonie,
I ciotce zawisnąwszy oburącz na łonie,
Płakała i śmiała się na przemian z radości.
„Ach ciociu, już tak dawno nie widziałam gości!
Od czasu, jak tu żyję z kury i indyki,
120
Jeden gość, co widziałam, to był gołąb’ dziki.
Już mi troszeczkę nudno tak siedzieć w alkowie;
Pan Sędzia nawet mówi, że to źle na zdrowie“.
„Sędzia — przerwała ciotka — ciągle mi dokuczał,
Żeby cię na świat wywieść, ciągle pod nos mruczał,
125
Że już jesteś dorosłą; sam nie wie, co plecie
Dziaduś, nigdy na wielkim niebywały świecie.
Ja wiem lepiej, jak długo trzeba się sposobić
Panience, by wyszedłszy na świat efekt[4] zrobić.
Wiedz Zosiu, że kto rośnie na widoku ludzi,
130
Choć piękny, choć rozumny, efektów nie wzbudzi,
Gdy go wszyscy przywykną widzieć od maleńka.
Lecz niechaj ukształcona, dorosła panienka
Strona:PL Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz.djvu/195
Ta strona została przepisana.