Wbiegły, gęsto zaczęły łaskotać i kąsać,
280
Telimena musiała uciekać, otrząsać,
Nakoniec na murawie siąść i owad łowić.
Nie mógł jej swej pomocy Tadeusz odmowić.
Oczyszczając sukienkę, aż do nóg się zniżył,
Usta trafem ku skroniom Telimeny zbliżył —
285
W tak przyjaznej postawie, choć nic nie mówili
O rannych kłótniach swoich, przecież się zgodzili,
I nie wiedzieć, jak długo trwałaby rozmowa,
Gdyby ich nie przebudził dzwonek z Soplicowa.
Hasło wieczerzy! Pora powracać do domu,
290
Zwłaszcza, że słychać było opodal trzask łomu.
Może szukają? razem wracać nie wypada,
Więc Telimena w prawo pod ogród się skrada,
A Tadeusz na lewo biegł do wielkiej drogi.
Oboje w tym odwrocie mieli nieco trwogi.
295
Telimenie zdało się, że raz z poza krzaka
Błysła zakapturzona, chuda twarz Robaka;
Tadeusz widział dobrze, jak mu raz i drugi
Pokazał się na lewo cień biały i długi,
Co to było, nie wiedział, ale miał przeczucie,
300
Że to był Hrabia w długim, angielskim surducie.
Wieczerzano w zamczysku. Uparty Protazy,
Nie dbając na wyraźne Sędziego zakazy,
W niebytność państwa znowu do zamku szturmował,
I kredens doń (jak mówi) zaintromitował.[1]
305
Goście weszli w porządku i stanęli kołem.
Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy,
- ↑ zaintromitował, wyrażenie palestranckie, tyle co: prawnie wprowadził.