Ale z ostrego końca latały butelki
Koło Hrabiego głowy. Strwożone kobiety
W prośby, w płacz; Telimena, krzyknąwszy: „niestety“!
Wzniosła oczy, powstała, i padła zemdlona,
705
I przechyliwszy szyję przez Hrabi ramiona,
Na pierś jego złożyła swe piersi łabędzie.
Hrabia, choć zagniewany, wstrzymał się w zapędzie,
Zaczął cucić, ocierać.
Tymczasem Gerwazy,
Wystawiony na stołków i butelek razy,
710
Już zachwiał się, już czeladź zakasawszy pięście
Rzucała się nań zewsząd hurmem, gdy na szczęście
Zosia, widząc szturm, skoczy, i litością zdjęta,
Zasłania starca, na krzyż rozpiąwszy rączęta.
Wstrzymali się. Gerwazy zwolna ustępował,
715
Zniknął z oczu, szukano, gdzie się pod stół schował...
Gdy nagle z drugiej strony wyszedł, jak z pod ziemi.
Podniósłszy wgórę ławę ramiony silnemi,
Okręcił się jak wiatrak, oczyścił pół sieni,
Wziął Hrabię, i tak oba, ławą zasłonieni,
720
Cofali się ku drzwiczkom. Już dochodzą progów,
Gerwazy stanął, jeszcze raz spojrzał na wrogów,
Dumał chwilę, niepewny, czy cofać się zbrojnie,
Czyli z nowym orężem szukać szczęścia w wojnie.
Obrał drugie. Już ławę, jak taran murowy,[1]
725
Wtył dźwignął dla zamachu, już ugiąwszy głowy,
Z wypiętą naprzód piersią, z podniesioną nogą,
Miał wpaść... ujrzał Wojskiego, uczuł w sercu trwogę.
Wojski, cicho siedzący z przymrużonem okiem,
Zdawał się pogrążony w dumaniu głębokiem;
- ↑ taran, słup drewniany, okuty, do rozbijania muru.