Pan spać lubi, już późno, drugi kur już pieje,
Ja tu będę pilnować zamku, aż rozdnieje,
870
A ze słoneczkiem stanę w Dobrzyńskim zaścianku“.
Na te słowa pan Hrabia ustąpił z krużganku;
Ale nim odszedł, spojrzał przez otwór strzelnicy,
I widząc świateł mnóstwo w domostwie Soplicy:
„Iluminujcie![1] — krzyknął — jutro o tej porze,
875
Będzie jasno w tym zamku, ciemno w waszym dworze!“
Gerwazy siadł na ziemi, oparł się o ścianę,
I, pochylił ku piersiom czoło zadumane.
Światłość miesięczna padła na wierzch głowy łysy,
Gerwazy po nim kreślił palcem różne rysy;
880
Widać, że przyszłych wypraw snuł plany wojenne.
Ciężą mu coraz bardziej powieki brzemienne,
Bezwładną kiwnął szyją, czuł, że go sen bierze,
Zaczął wedle zwyczaju wieczorne pacierze.
Lecz między Ojczenaszem i Zdrowaś Maryją,
885
Dziwne stanęły mary, tłoczą się i wiją.
Klucznik widzi Horeszki, swoje dawne pany:
Ci niosą karabele, drudzy buzdygany,[2]
Każdy groźnie spoziera i pokręca wąsa,
Składa się karabelą, buzdyganem wstrząsa;
890
Za nimi jeden cichy, posępny cień mignął,
Z krwawą na piersi plamą. Gerwazy się wzdrygnął,
Poznał Stolnika! zaczął wkoło siebie żegnać,
I ażeby tem pewniej straszne sny rozegnać,
Odmawiał litaniją o czyscowych duszach.
895
Znowu wzrok mu skleił się, zadzwoniło w uszach —
Widzi tłum szlachty konnej, błyszczą karabele:
Strona:PL Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz.djvu/222
Ta strona została przepisana.