Tylko kiedy niekiedy kaptur mnicha bury 295
Wznosi się nad tumany, jako sęp nad chmury.
Woźny już dawniej wyszedł ku domowi Hrabi.
Jak lis bywalec, gdy go woń słoniny wabi.
Bieży ku niej, a strzelców zna fortele[1] skryte,
Bieży, staje, przysiada coraz, wznosi kitę 300
I wiatr nią jak wachlarzem ku swym nozdrzom tuli,
Pyta wiatru, czy strzelcy jadła nie zatruli?
Protazy zesjedł z drogi i wzdłuż sianożęci
Krąży około domu; pałkę w ręku kręci,
Udaje, że obaczył kędyś bydło w szkodzie, 305
Tak zręcznie lawirując[2], stanął przy ogrodzie;
Schylił się, bieży, rzekłbyś, iż derkacza tropi,
Aż nagle skoczył przez płot i wpadł do konopi.
W tej zielonej, pachnącej i gęstej krzewinie
Koło domu jest pewny przytułek zwierzynie 310
I ludziom. Nieraz zając, zdybany w kapuście,
Skacze skryć się w konopiach, bezpieczniej, niż w chróście,
Bo go dla gęstwi ziela ani chart nie zgoni,
Ani ogar wywietrzy dla zbyt tęgiej woni.
W konopiach człowiek dworski, uchodząc kańczuka[3], 315
Lub pięści, siedzi cicho, aż się pan wyfuka[4].
I nawet często zbiegli od rekruta chłopi,
Gdy ich rząd śledzi w lasach, siedzą śród konopi.
I stądto w czasie bitew, zajazdów, tradowań,
Obie strony nie szczędzą wielkich usiłowań, 320
Ażeby stanowisko zająć konopiane,
Które zprzodu ciągnie się aż pod dworską ścianę,
Strona:PL Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz.djvu/238
Ta strona została przepisana.