Szmer wzmagał się. Wtem Jankiel posłuchania prosił,
Na ławę wskoczył, stanął i nad głowy wznosił
Brodę jak wiechę, co mu aż do pasa wisi;
Prawą ręką zdjął zwolna z głowy kołpak lisi,
360
Lewą ręką jarmułkę zruszoną poprawił,
Potem lewicę za pas zatknął i tak prawił,
Kołpakiem lisim w kolej kłaniając się nisko:
„Nu, Panowie Dobrzyńscy, ja sobie żydzisko;
Mnie Sędzia ni brat, ni swat; szanuję Sopliców
365
Jak panów bardzo dobrych i moich dziedziców,
Szanuję też Dobrzyńskich Bartków i Maciejów
Jako dobrych sąsiadów, panów dobrodziejów;
A mówię tak: Jeżeli Państwo chcą gwałt zrobić
Sędziemu, to bardzo źle; możecie się pobić,
370
Zabić — a asesory? a sprawnik? a turma?[1]
Bo w wiosce u Soplicy jest żołnierzy hurma,
Wszystko jegry![2] Asesor w domu; tylko świśnie,
Tak wraz przymaszerują, stoją jak umyślnie.
A co będzie? A jeśli czekacie Francuza,
375
To Francuz jest daleko jeszcze, droga duża.
Ja Żyd, o wojnach nie wiem, a byłem w Bielicy[3]
I widziałem tam żydków od samej granicy;
Słychać, że Francuz stoi nad rzeką Łososną,[4]
A wojna jeśli będzie, to chyba aż wiosną.
380
Nu, mówię tak: czekajcie! wszak dwór Soplicowa
Nie budka kramna, co się rozbierze, w wóz schowa
I pojedzie — dwór, jak stał, do wiosny stać będzie;
A pan Sędzia to nie jest żydek na arendzie,