A jużeś pod jej okiem nowych ofiar szukał!
Uciekaj, lecz cię moje dosięgną przekleństwa;
525
Lub zostań, wydam światu twoje bezeceństwa.
Twe sztuki już nie zwiodą innych, jak mnie zwiodły!
Precz! gardzę tobą! jesteś kłamca, człowiek podły!“
Na obelgę śmiertelną dla uszu szlachcica,
I której żaden nigdy nie słyszał Soplica,
530
Zadrżał Tadeusz, twarz mu pobladła jak trupia,
Tupnąwszy nogą, usta przyciąwszy, rzekł: „Głupia!“
Odszedł, lecz wyraz „podłość“ echem się powtórzył
W sercu. Wzdrygnął się młodzian, czuł, że nań zasłużył;
Czuł, że wyrządził wielką krzywdę Telimenie,
535
Że go słusznie skarżyła, mówiło sumienie;
Lecz czuł, że po tych skargach tem mocniej ją zbrzydził.
O Zosi, ach! pomyślić nie ważył się, wstydził.
Przecież ta Zosia, taka piękna, taka miła!
Stryj swatał ją! możeby jego żoną była,
540
Gdyby nie szatan, co go plącząc w grzech za grzechem,
W kłamstwo za kłamstwem, wreszcie odstąpił z uśmiechem!
Złajany, pogardzony od wszystkich, w dni parę
Zmarnował przyszłość! Uczuł słuszną zbrodni karę.
W tej burzy uczuć, jakby kotwica spoczynku,
545
Zabłysnęła mu nagle myśl o pojedynku:
„Zamordować Hrabiego! łotra! — krzyknął w gniewie, —
Zginąć, albo zemścić się!..“ A za co? sam nie wie.
I ten gniew wielki, jak się zajął w mgnieniu oka,
Tak wywietrzał. Znów zdjęła go żałość głęboka.
Strona:PL Adam Mickiewicz - Pan Tadeusz.djvu/297
Ta strona została przepisana.