Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/020

Ta strona została skorygowana.

Późna wtenczas z ust sinych odzywa się skrucha,
Późne już: «W imię Ojca i Syna i Ducha!
Święty Wincenty, Jacku, módlcie się za nami,
Święta Klaro, Urszulo cna z towarzyszkami!»
Próżno szemrzą dokoła po łacinie popi,
Tamten olejem pecka, ten żegna, ów kropi.
A djabeł siedzi sobie na rogu poduszki,
Ostrzy szpony, nieszczęsnej oczekuje duszki,
A zaledwie ta z trupa zimnego uciekła,
Natychmiast capes za nię i mczy na dno piekła.

Aż teraz, czytelniku, opowiedzieć pora,
Co się tam w piekle działo jednego wieczora.
Lucyper, gdy mu nowi przybyli poddani,
Huczne bale po całej wytrąbił otchłani
I rozkazał djabelstwu spijać gości zdrowie;
Gościem był jeden papież i dwaj monarchowie,
Czterech gubernatorów, piętnastu celników,
Trzech tłustych kardynałów, ośmiu kanoników
I prostego mnichostwa ze cztery tuziny,
Wszyscy razem w ogniste zwaleni krainy.
Już król rozrządził ucztą, zasiadł pośród dworu,
Uśmiechem pogodnego dając znak humoru.
Stąd wraz szerzy się radość między djablą zgrają,
Szambelani piekielny nektar przelewają,
Gmin skacze, brzmią piosneczki, wzmaga się ochota;
Wtem z okrzykiem Erebu roztwarły się wrota.
«A tyżeś to? — Dzień dobry! — Ty, wybrany z wielu,
Ty, nieboszczyku bracie, kumie, przyjacielu!
Ty, mistrzu w Lucypera przećwiczony szkole!
Ty, Burdo, nasz kochanku, djabłów apostole!
Pódź tu, pódź razem z nami, grzać się u ogniska!»
To mówiąc, każdy bieży, całuje, uściska;
Chwytają, z rąk na ręce rzucają dokoła,
Wreszcie u biesiadnego posadzili stoła.

«Synu mój pierworodny, rzekł mu szatan z tronu,
O ty, franciszkańskiego ozdobo zakonu!