Oto, że gdzie my smaki znajdujem jedyne
I na samo wspomnienie połykamy ślinę,
Gdzie każdy z naszych braci ślizgać się gotowy,
Wy stąpacie, jak zbrojni w śpiczaste podkowy,
Tam się samemu djabłu skusić was nie uda.
Śpicie smaczno, choć dysze o ścianę Gertruda.
Nic nie dojdę, lub was Bóg z czystszej lepił gliny,
Czyli jakiej potrzebnej ujął wam sprężyny.
Erazmie![1] wszakże jeden tuczy ich posiłek,
Wszak mają tyleż chrząstek, kiszek, kości, żyłek;
Zacóż, gdzie każdy z naszych ślizgać się gotowy,
Ci stąpają, jak zbrojni w śpiczaste podkowy?
Szpargały, ich miłośna nauka im słodka,
Istni filozofowie z wierzchu i ze środka.
Filozofujcie [sobie], niech wam Pan Bóg szczęści,
Niech wam do stu lat pióro nie wypada z pięści,
A gdy rzuciwszy mądrą, ale chudą postać,
Do raju szczęśliwości uda się wam dostać,
Niech takie, jakie tutaj lubicie stworzenia,
Zlepione z wyobraźni, z dymu, z puchu, z cienia,
Dostaną się za żony z Stworzyciela ręki;
Karesujcie ich wiatrem poszywane wdzięki,
Z elastycznych faworów zysk odbierzcie luby,
Którego nie pojmuje zmysł nasz nazbyt gruby.
Ale nie dość wychwalać. Dałem migdał słodki:
Teraz gorycz musicie wypić bez ogrodki.
Otóż wyznam, największej braknie wam zalety:
I cóż, żeście uczeni, kiedy nie poety!
To mi przedziwna, wielka, boska, cudna sztuka:
Gdzie człek siadł, gryzie pióro, w stół palcami
Maca średniówek, zgłoski policza raz, dwa, trzy.
Co mi do tego, że wiersz na wiersz zyzem patrzy,
Że ten idzie do Sasa, ów do lasa zbacza?
Abym rymy przylepił, zachwycę słuchacza.
Ehej, ehej, Józefy! a pókiż, a póki
Nie będziecie tak pięknej wyznawcami sztuki?
- ↑ Poluszyński, medyk.