Skoro wszedłeś, krzyknąłeś, znikł chaos rozległy..
Rozdzieliły się książki, na miejsca pobiegły:
Pandekta Justiniani i kanona Patrum
Precz od Wolterowego uciekły teatrum.
Kujas ze wstydem, skoro zorza ujrzał ranne,
Rzuca długo gniecioną pod sobą Joannę,[1]
Berszu, co jadł za pięciu, lał w gardło przez cewkę,
Na polską przyprawiony wybornie polewkę,
Wytknął pył głowę, pisnął i uciekł na wieki,
Dzisiaj do wydziałowej znowu wraca teki.
A cóż na to odpowiesz? Nie dość, Hieronimie,
Że twe w dziejach Wiwlasów głośne będzie imię,
Że w pismach twoich błędy krytyk złowi rzadko,
Że się myśl mocna wiąże, słowa płyną gładko;
Nie może to Onufra w gniewie ukołysać:
Nie dość u niego pisać, należy: przepisać.
Lecz czyż twej przezorności na tem są granice?
Czyż tylko cudze uczysz karności książnice?
Bynajmniej. Ta, co dzisiaj szaf ogromnych czeka,
Z ciebie początek wspólna ma biblijoteka.
Któż tak zręcznie śpiżarnie kapturzystów[2] zbada?
Kto tym osłom tak zręcznie perła powykrada?
Ty pracujesz, a wspólny pożytek stąd roście,
Nowi coraz do szafy przybywają goście.
Jakeś ich pozapraszał, tak nadal zapraszaj;
Zabierz, a nie oddawaj; pożycz, nie odnaszaj.
Bądź biblijotekarzem, prosimy cię z duszy,
Wszak z cygana najlepszy zwykł bywać koniuszy.
Zato póki Wiwlasów trwać będzie budowa,
Dopóty się twych przysług pamiątka zachowa.
Gdyś powszechnym pożytkom twe poświęcił siły,
Każdy ci, jak kolega, jak przyjaciel, miły;
Bo umiesz z przezornością stany zbadać cudze,
Ani się w przyjacielskiej ociągasz usłudze,
Gdy naelektryzuje los kogo odjemnie;
Za to ci każdy pragnie odsłużyć wzajemnie.
Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/061
Ta strona została przepisana.