Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/066

Ta strona została przepisana.

Prócz mnie, czyż o nim kiedy wspomniała z was która
Z czyich łask adwokacka dana mu figura?
Pod czy jem okiem pasł się, zaokrąglał, wzrastał?
Kto mu pierś wyfutrował i gardło przeszastał,
Tak, że jeśliby z wrzaskiem odezwał się groźnym,
Wszystkie go subsellija chciałyby mieć woźnym?
Jan adwokat: pośpieszę do Adama i ja.


URANIA

Samaż więc pozostanie w domu Uranija?
Głupie, czyście Bachusa dorwały się trunku?
Czy stąd, że się na wyższym nie znacie rachunku,
Chcieć Jana? O, wydrę go, wydrę waszym szponom!
Pocóż tu poetyssy? Wszakże Jan astronom!
Obaczycie, niech tylko nocy szata spadnie,
Zaraz do mej świątyni z domu się wykradnie.
Jeszcze u wszystkich planet nie nakręcę kółek,
On już z tęgim tubusem bieży na zaułek.
I Onufry, na niebie znająca się wyga,
Kark swój tablicowaty w taktach za nim dźwiga.
Żeby Jana dziw gwiazdnej nie wabił struktury,
Pocóżby w noc biegł, okiem strzelając do góry?
Czego w nim krew się burzy i z ust idzie ślina?
Oto chęcią mych nauk pali się chłopczyna.
Lecz biegnę na kulbakę; już Adam, niestety,
Pomiędzy najgorętsze zaleciał planety
I jeżeli mu   ..............
..................
Chce dalej mówić, aż wtem, zaciąwszy gołębie,
Wpadł Kupido i skrzydłem młasnął ją po gębie.


KUPIDO

Skądże się wam, siestrzyczki, tak krzyczeć uwzięło?
Wszystkie pono nie w swoje wdałyście się dzieło.
Oj, gdybym Jana nie pruł mej strzałki żelazem,
Darmo, choćbyście wszystkie obsiadły go razem.
Przeze mnie on wśród wieszczów wylatuje górą,