Gdyż serce wieszczów nazbyt jest irritabile,
Jednak poszło to w non sunt i przed drugą fetą
Chwalił i niezgrabnego wielkim zwał poetą,
Gdyż za długie gniewanie myślał, że Adam-by
Znowu go odmalował i oprawił w jamby.
Dziś gdy mnie zły los oręż jambowski odbiera,
Cóżem wart? — Ledwie zero, a może i zera
Nie wart; może dziś Muza ostatni raz ziewnie:
Idę, niestety, kwaśnieć w nadniemońskim Kiewnie.
Któż zbrojne na mnie gęby utrzyma tu w ryzie?
Kto się pięścią odbroni i jambem odgryzie?
Nikt! Ledwie zniknę, wrzasną na mnie: «Ura! gwałtu!»
Nie znajdą w pieniach smaku, ni mocy, ni kształtu.
Ten powie, żem o rymy często się zawadzał,
Ów znowu, żem przesadzał, ów, że nie dosadzał.
«Gdzie jego jamb do Zana! Gdzie do Jana oda!»
Każdy coś niesłusznego poda, albo doda.
A może i słusznego; dalibóg, sam czuję,
Że już mi tak, jak niegdyś, w rymach nie szańcuje,
Niegdyś, zaledwiem oddał wizytę Teresie,[1]
Krew się pali, łeb szumi, ręka k’pióru rwie się!
A dzisiaj?! Jakże trudno wenę rozkołysać!
Co w godzinę przeczytam, dwa dni muszę pisać.
Wieleż to trudu jamby wyłożyłem na te!
Próżno mi dubeltową sprawił Jan herbatę,
Próżno Tomasz z półzłotkiem wysłał do Sipkowej:
Wywietrzałej nie mogłem zreperować głowy.
A czy mojaż to wina? Oj, nie! że nie, to nie!
Zgadłem ja tajemnicę i wam ją odsłonię:
Wyższa kara mnie sięga, isty dopust boży,
Muzy mnie prześladują, Feb się na mnie sroży;
On rozum do grubego schował dziś pokrowca,
On i szewca i tego gnał na mnie mózgowca.
Szedłem prosto, myślałem o jambów osnowie,
Już w pięć godzin trzy wiersze uplątałem w głowie.
Biegę z świetnym nabytkiem, wtem Onufr: «U kata!
- ↑ Kawiarnia w Wilnie.