Dość «Zgiń, przepadnij!» wyrzec i przeżegnać,
Wilk zniknie, wrzeszcząc: Cha, cha, cha!
Każdy podróżny oglądał te zgrozy
I każdy musiał kląć drogę:
Ten złamał dyszel, ten wywrócił wozy,
Innemu zwichnął koń nogę.
Ja chociaż, pomnę, nieraz Andrzej stary
Zaklinał, nieraz przestrzegał,
Śmiałem się z djabłów, nie wierzyłem w czary,
Tamtędym jeździł i biegał.
Raz, gdy do Ruty jadę w czas noclegu,
Na moście z końmi wóz staje,
Próżno woźnica przynagla do biegu,
«Hej!» krzyczy, biczem zadaje.
Stoją, a potem skoczą z całej mocy,
Dyszel przy samej pękł śrubie;
Zostać na polu samemu i w nocy,
To lubię, rzekłem, to lubię!
Ledwiem dokończył, aż straszna martwica
Wypływa z bliskich wód toni;
Białe jej szaty, jak śnieg białe lica,
Ognisty wieniec na skroni.
Chciałem uciekać, padłem zalękniony,
Włos dębem stanął na głowie;
Krzyknę: «Niech będzie Chrystus pochwalony!»
«Na wieki wieków!» odpowie.
«Ktokolwiek jesteś, poczciwy człowieku,
Coś mię zachował od męki,
Dożyj ty szczęścia i późnego wieku,
I pokój tobie i dzięki!