Idzie o ciało i duszę!
Wierny albo przeniewierca,
Nieśmiertelność lub katusze!...
Czy mógłbyś zwierzyć się słudze?...»
Tukaj nic nie odpowiada,
Bo któż zgadnie myśli cudze?
Bo zbyt częsta w sługach zdrada.
«Może kochance lub żonie?»
«Tak...» wtem uciął, patrzy smutnie;
«Tak...» rzecze i znowu utnie.
Myśli, sam się z sobą biedzi:
«Tak jest, kochance... tak, żonie!»
I wierzy, i strach nań pada,
I wątpi, i wstydem płonie;
Myśli, sam się z sobą biedzi,
Umyślił, już w odpowiedzi,
Już... i nic nie odpowiada.
«Umrzyj więc! ty śmiałeś żądać?
Daj pokój żądaniom dzikim!
Ty nie masz ufności w nikim,
Wartoż dłużej świat oglądać?»
On myśli. — «Nikogoż z wiela?
Sługi, żony, przyjaciela? — »
On myśli. Tu w mgnieniu oka
Czerni się niebios sklepienie,
Słychać grzmienie, ziemi drżenie,
Kipią bagna, lasy gorą,
Niknie w płomieniach opoka,
I doliny i jezioro.
Śród gromów, świstu i szczęku,
Czy to zły duch, czy moc Boża,
Tukaj znalazł się śród łoża,
Na swych domowników ręku.
Głos tylko zagrzmiał zdaleka:
«Nie masz drugiego człowieka,
Któremubyś w każdej probie
Tak zaufał, jak sam sobie!»