Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/192

Ta strona została przepisana.

Ale całej ludzkości oglądasz mię posłem.
Te uściski winieneś flandryjskiej krainie,
Łza ludu złupionego na twe lica płynie.
O dzielną wołam pomoc! Moment nie daleki,
A wolność ich odwieczna ma zginąć na wieki!
Srodze Filip Brabantów wolną ziemię krwawi;
Lecz kiedy do niej Albę dzikiego wyprawi,
Siepacza tyranii, fanatyzmu kata,
Wtenczas ostatnia czeka Brabantów zatrata!
U ciebie, syna królów, a cesarzów wnuka,
Nieszczęśliwa Flandryja wsparcia jeszcze szuka.
Jeśli w tobie ludzkości słabo ogień tleje,
Niderlandy straciły ostatnią nadzieję.


KAROL

Straciły — łzy mam tylko, łez i mnie potrzeba,
I ja napróżno wołam o wsparcie do nieba;
Inszych środków wymaga narodu niedola —


RODRYGO

Daruj mnie, ja w tych słowach nie widzę Karola.
Tyż to mówisz? ty wielki, ty rzadki człowieku,
Może jeden nietknięty morowym tchem wieku...
Co w powszechnem pijanej zbłąkaniu Europy,
Kiedy się wszystko chwieje, nie zachwiałeś stopy;
Coś w miłości przed jadem zawarł usta twoje,
By nie wyssać zatrute klechowstwa napoje,
Od których durzącemi rażone zawroty
Dwa wieki już szaleją; coś przed mnichów groty
I przed samowładnego pana chytrą szponą,
Przed zgrają fanatyzmem grubym oślepioną
Coś miał sprawę ludzkości zasłaniać niezłomnie?...


KAROL

Czy to o mnie mówiłeś, przyjacielu, o mnie?
Teraz mylisz się grubo, teraz już niewcześnie.
Był wprawdzie kiedyś Karol, widziałem go we śnie,
Karol, któremu samo wspomnienie swobody
Żywem ciskało sercem, paliło jagody;