Alem ja nie ten Karol, jakim był w Alkali,
Kiedyśmy raz ostatni z sobą się żegnali,
Gdym, myślą lecąc w niebo, śmiał zajrzeć do raju,
Obraz jego w hiszpańskim chcąc odnowić kraju!
O! rozkoszna, o! boska, lecz zbyt krótka chwilko!
Prysły te mary!...
Mary? Książe! mary tylko?
A więc to były mary?
Ach! nie broń łez oku,
Nie broń im na twem łonie wolnego potoku,
Jedyny przyjacielu! jedyny, jedyny
Wpośród tej pustej świata wielkiego dziedziny!
Jak daleko Filipa zajmuje potęga,
Jak daleko bandera Kastyllanów sięga,
Żadnej niemasz, tak, żadnej, najmniejszej ustroni,
Gdzie Karol jednę łezkę swobodną uroni,
Jeśli nie tu. — Na wszystko zaklinam ja ciebie,
Na nadzieje, jakieśmy pokładali w niebie,
Nie wyganiaj mię, przebóg! z tej jednej ustroni,
Z tej mię jednej Rodrygo luby nie wygoni.
Myśl sobie, że ja byłem sierota wzgardzony,
Żeś mię przybrał za syna, dziedzica korony,
Ja nie znam, co być synem, bom synem — mocarza;
Ale jeśli mi prawdę wieszczy duch rozmarza,
Jeśli z serc milijona to, co bije we mnie,
Może się tylko z twojem rozumieć wzajemnie;
Jeżeli to jest prawda, że wszechmocna wola,
Tworząc nas, powtórzyła w Rodrygu Karola;
I lutnie duchów naszych jeśli ręką losu
Z młodych lat do jednego nastrojone głosu;
Jeśli te kilka łezek, co mi ulgę dały,
Droższeć niż skarby królów...
Droższe niż świat cały!