Pragnąc odpocząć, martwą zaplącze się dłonią,
Znowu go wichry zedrą i dalej pogonią:
Tak ja nieznane imię, cudzoziemskie lice
Nosiłem przez te ludne place i ulice,
I roje pięknych niewiast spotykałem codzień.
Chcą mię poznać — dlaczego? — że jestem przychodzień!
Dziatwa pędzi motyla, póki zdala świeci;
Złowi — pojrzy i ciska: niechaj dalej leci!
Lećmy! szczęściem zostały pióra do powrotu:
Lećmy i nigdy odtąd nie zniżajmy lotu!
Pamiętam, kiedy młody, z lubej okolicy,
Od przyjaciół kochanych, od mojej dziewicy,
Jechałem i patrzyłem, i pomiędzy drzewy
Słyszałem głosy, chustek widziałem powiewy:
Płakałem. — Miło płakać, póki wiek namiętny;
Zacóż mam dzisiaj płakać, starzec obojętny!
Młodemu lekko umrzeć. On, nie znając świata,
Myśli żyć w sercu żony, przyjaciela, brata:
Ale starzec, co życiu zdjął szatę obłudy,
Niewierzący w nadludzkie ani ludzkie cudy,
Zna, że całkiem na wieki zamyka się w grobie...
Dlatego smutno, cudze miasto, mi po tobie!
Wsiadajmy! nikt na drodze trumny nie zatrzyma,
Nikt jej nie przeprowadzi, chociażby oczyma.
I wracając do domu, lica łzą nie zrosi
Na odgłos dzwonka poczty, co me zejście głosi.