Jako dzień gasi lampy; a niebo jej okiem
Powietrzną jasność takim lałoby potokiem,
Że ptaki dzień w omylnym witałyby dźwięku.
Patrz, patrz, skronie anielskie złożyła na ręku!
Gdybym był rękawiczką, co jej dłoń okrywa,
I mógł dotknąć się liców!
O ja nieszczęśliwa!
Mówi! O, przemów jeszcze! Tyś moim aniołem!
Ty śród cieniów północy świecisz nad mem czołem,
Jak wysłaniec niebieski, kiedy się roztoczy,
Srebrzystem skrzydłem rażąc śmiertelników oczy;
Zaledwo spojrzeć śmieją, on dosiadł obłoku
I lekko w napowietrznym żegluje potoku.
Romeo! Zacóż ciebie Romeo nazwano!
Wyrzecz się ojca twego, zamień twoje miano,
Albo mi serce oddaj: gdy serce twe zyska,
Julija Kapuletów zrzecze się nazwiska —
Odpowiadać, czy słuchać?
Montegu! niestety!
Nazwanie tylko twoje razi Kapulety.
Zacóż osobę twoją wliczać między wrogi?
Ty nie jesteś Montegu, o Romeo drogi!
Bo i cóż jest Montegu? Nie jest to źrenica,
Ani ręka, lub stopa, lub jaka część lica
Wrodzona człowiekowi — Montegu jest imie.
Niech je Romeo zrzuci, niechaj inne przyjmie.
Co po imieniu? Róża, choć nazwisko zmieni,
Czyliż się mniej powabnym kolorem rumieni?
Romeo, choćby cudze sobie imię nadał,
Czyliżby swoje miłe przymioty postradał?