Wyjeżdżając z Egiptu, do wielbłądów rzekłem:
«Bieżcie i przednie nogi popędźcie tylnemi»,
I opuściwszy Egipt, jak strzała uciekłem,
Przez sąsiedzkie krainy Dżars i Alalemi.
Darmo rumak arabski wyprzedzić mię żąda,
Kark jego leci w poręcz z garbami wielbłąda.
Młody mój orszak zna się dobrze ze strzałami,
Jak guślarz, co je miesza, gdy lud wróżbą mami.
Ilekroć turban zdejmą, włos czarny i długi
Wije się po ich głowach, jakby turban drugi.
Choć puchem młodocianym okryte ich skronie,
Ręka ich wali jezdce i zabiera konie.
Więcej zdobyli łupów, niż mieli nadzieję,
Jednak łup ich głębokiej żądzy nie naleje.
Ich bitwa, jak u pogan, wieczna i zacięta,
A bezpieczni pod bronią jakoby w dzień święta.
Nieme dzidy, z ich ręki wypuszczone w pole,
Nauczyły się świstać, jak skrzydła sokole.
Nie ustaną wielbłądy, chociaż się zapienią,
I depcąc Regl i Ganem, nogi uzielenią.
Bicz mój od cudzej łąki wielbląda odstraszy,
Bo tylko na gościnnej odpoczniemy paszy
Dziś Pers i Arab będzie pastwiska nam skąpił,
Bo Abu Szodża Fatik do mogiły zstąpił.
Lud egipski drugiego Fatika nie liczy,
Jego miejsca na świecie nikt nie odziedziczy.
Strona:PL Adam Mickiewicz - Poezje (1929).djvu/369
Ta strona została przepisana.