Nie znalazł ci tam przysmaków
Chwastowiska ni bodziaków,
Lecz koniczyny do pasa.
«Będziesz się miała zpyszna! Tylko ty, człowiecze,
Zmiłuj się, spij!» Tak westchnął i siecze a siecze.
Psu oskoma i pokusa:
«Mój osłosiu, od rana jestem na czczo, mdli mię;
Ty masz wędzonkę w jukach, aż stąd czuć po dymie,
Pozwól, że dam jej całusa!
Wiesz, jak zrobim? Ja stanę na dwie łapy dębkiem,
A ty przyklęknij na jedno kolano». —
Nasz egoista, jakby do muru gadano,
Siecze a żuje, milcząc. Aż wreszcie półgębkiem,
Wypchanym koniczyną: «Co się tu wałęsasz?
Poszedłbyś, psie, do nogi! Jak Jegomość wstanie,
Da ci się śniadanie». —
Odpowiedzi nie czekał
I obuszcząk znowu
Tak zarwał trawy,
Że aż wygryzł w ziemi dołek,
Klnąc psa, że mu przeszkadza.
Wtem nagle z za rowu,
Błysnął ku niemu parą krwawych świec wilkołek,
Biorąc go na cel i na tuj.
Wtedy do psa: «Bracie, broń! ciuciu; na tu, ratuj!»
A pies: «Ja nie twój Ratuj, ani twój pan Broniec,
Nie wrzeszcz i łąki nie — tratuj,
Czekaj, aż Jegomość wstanie
Na waści obronienie i poratowanie».
W tejże chwili wilk osła dorznął.
Ot i koniec.