Strona:PL Adolf Abrahamowicz-Jego zasady 06.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pan nie otrzymał przed tygodniem listu?
Jan. Co to, to nie wiem.
Wincenty. Niespodziewano się tu wuja?
Jan. I owszem — państwo ciągle mówią o jakimś wuju, niecierpliwie oczekują jego przyjazdu.
Wincenty. Czy być może? Powiadasz, że niecierpliwie go oczekują? ale czy z radością?
Jan. O! z wielką...
Wincenty. Mój Jasiu, kto tu jest główną osobą w domu?
Jan. (do siebie) Umie człowieka sobie ująć. (Do Wincentego) Kto tu główną osobą w domu, to trudno powiedzieć. Panu się zdaje, że to on, mnie się zdaje, że ja, ale co pani powie na tem zawsze się kończy. Ale pójdę obaczyć, może już pan powrócił. (wychodzi)
Wincenty. (sam) Na mój list nie odebrałem odpowiedzi, a tu oczekują mnie z niecierpliwością? Dwie sprzeczności; mam przytem wszelkie prawo przypuszczać, że mnie przyjmą nie najlepiej. Mam dwa kardynalne błędy: pustą kieszeń i zdrowy żołądek. Rzecz dziwna, wszyscy w Ameryce robią fortuny, ja pojechałem, straciłem resztę grosza i wracam podszyty wiatrem. Sprzysięgły się na mnie losy; nic mi się nie wiedzie. Mówią ludzie, że kto ma nieszczęście w kartach, jest szczęśliwym w miłości i odwrotnie; gdzietam, nawet i z tem przysłowiem jestem w niezgodzie. Ile razy zgrawszy się w karty biegiem do ukochanej, aby się pożalić, tyle razy zastałem ją nie samą; ile razy szedłem się odbijać przy zielonym stole, po zdradzie ze strony ulubionej, tyle razy zgrywałem się jak skrzypce. W końcu zachciało mi się Ameryki. Siadłem na statek i na początek dostałem... morskiej choroby. Przybywam wreszcie do Ameryki i po długiej kampanii z muchami, bąkami, z obrzydłémi gadami i całem iście amerykańskiem zoologicznem plugastwem znów powracam jak syn marnotrawny na łono rodziny — i znów miota mną niepewność czy i jak mnie tu przyjmą? Słowem ciągle mnie coś trapi. Ktoś nadchodzi.... pewno Filc, siostrzeniec w którym sobie upodobałem; ciekaw jestem jak wygląda — nie widziałem go nigdy. Oho! głos kobiecy? Pewno: żona.... wolałbym wprzód z nim się zobaczyć; może jaka jędza. Lepiej będzie dać drapaka i nadejść później; zawsze z mężczyzną sprawa łatwiejsza. Strzeżonego pan Bóg strzeże.... umykajmy! (wychodzi).
Jan. (wchodząc) Proszę Wielmożnego pana, mój Wielmożny Pan nie powrócił jeszcze. (rozgląda się) Cóżto? już go niema? Ulotnił się jak kamfora! Podejrzana figura. Czy tylko co nie świsnął?


SCENA II.
Jan — Filc.

Filc. (zziębnięty w futrze — do siebie) Ile razy chcę na czczo pozałatwiać interesa, tyle razy wszystko pozapominam, a do tego zawsze porządnie zziębnę. (zwraca się do służącego) Cóż ty gapiu, śniadania jeszcze nie przygotowałeś?
Jan. Zaraz przyniosę. Cóż ja temu winien, że nie gotowe? (wychodzi)


SCENA III.
Filc. (sam)

Filc. Codziennie jadam o pół go-